Dzisiaj przedstawiam Wam recenzję filmu nieznanego dla polskiego widza, a dla mnie niesamowicie ważnego. Czemu ważnego? Otóż na jego podstawie stworzyłam swoją pracę licencjacką. Przed Państwem "Bure baruta" czyli "Beczka prochu".
Film pochodzi z 1998 roku i został wyreżyserowany przez jednego z ciekawszych, serbskich twórców - Gorana Paskaljevicia. Akcja filmu rozgrywa się w Belgradzie w ciągu jednej nocy, podczas której ma zostać podpisany układ pokojowy w Dayton, kładący kres wojnie w Bośni. W filmie mamy do czynienia z kilkoma osobnymi historiami (jest ich jedenaście) oraz bohaterami, których los się przeplata w poszczególnych scenach.
W mojej opinii największą zaletą "Beczki prochu" jest jego wydźwięk oraz refleksja z jaką zostawia widza po obejrzeniu. Niesamowicie gorzki, pokazujący wszędobylskie zło oraz świat, w którym nie ma miejsca na dobro. Już w pierwszej scenie widzimy groteskowego konferansjera Borisa (w roli Nikola Ristanovski), który mówi, że nic dobrego ich nie czeka.
W tym przepełnionym przemocą filmem wyróżniają się także aktorzy, w "Beczce" gra prawie cała serbska śmietanka aktorska (Nebojša Glogovac, Miki Manojlović, Bogdan Diklić, Lazar Ristovski), która nadrabia braki w efektach specjalnych oraz budżecie.
"Beczka prochu" skierowana jest do widzów pragnących poczuć swoiste oczyszczenie, katharsis po seansie, obejrzeć refleksyjne kino, które skłania do myślenia. W moim odczuciu jest to jeden z ciekawszych, filmowych projektów z Półwyspu Bałkańskiego z ostatnich lat. Polecam serdecznie wszystkim tym, którzy mają dosyć sztampowych hollywoodzkich produkcji.